Moje historia nie zaczęła się tutaj, tylko zupełnie gdzie indziej...mimo że w tym domu mieszkali moi dziadkowie.
Było mieszkanie dziadka Steli w Rynku, nad obecną Galerią, M4 w bloku z rodzicami i siostrą, internat, akademik w Krakowie.
Potem byłam żoną słynnego pilota z rodziny rajdowej, Jarosława B....był jeszcze jeden dom, ciepły, urządzony ze smakiem, z którego dostaliśmy "eksmisję" z Szymonem...bo tatuś układa sobie życie na nowo.

Ojciec przygarnął nas do siebie. Najpierw było spanie na materacu na podłodze, po 3 latach dopiero "swój pokój", w następnym roku pokój Szymona.
Tak krok po kroku anektuję dom dziadków, przysposabiam go na nowo do mieszkania. Wymieniłam dach, kilka okien, podłogi, cieknące rury...i setki innych rzeczy. Kupiłam trochę starych mebli, kilka przejęłam w spadku po naszym poprzednim sklepie z antykami. Zniszczoną lamperię pomalowałam po prostu jednego wieczoru na kremowo. Właściwie wszystko powstaje tu "ad hoc"...nie ma wielkiego wypasu, ale da się mieszkać. Pokochałam ten dom. Jest nie tylko wspomnieniem dziecięcych zabaw w "chowanego" z moją kuzynką Yvonne:) , smakiem zupy jarzynowej, gotowanej przez babcię Anielę, napełnił się nowymi aromatami...nowymi ludźmi i zwierzakami..
Po śmierci babci, a potem mojego taty, zostałam "gospodynią", zamieszkał ze mną również Gospodarz, o którym Wam kiedyś opowiem:) .
Każda historia ma więc pozytywne zakończenie.
ten dom jest moją, naszą historią.
Miłego, domowego popołudnia:)